wydanie: 2019
wydawnictwo: Dębogóra
Miłosierdzie
to mocny metafizyczny thriller. Powieść o potwornej zbrodni, księdzu,
ale i o Kościele w ogóle. Z tym, że ta opowieść o grzechach kleru
zaczyna się u Raspaila tam, gdzie u innych właśnie się ona kończy, gdzie
proste schematy niczego już nie tłumaczą, a pamflet zamienia się w
moralitet. W punkcie wyjścia jest autentyczna historia sprzed lat z
okrutnym morderstwem i surową karą. Raspail zmagał się z nią
kilkadziesiąt lat. Odkładał ją i do niej powracał. Ostatecznie nie
kończy swej opowieści, choć nie ukrywa, że wie, jaki finał jest jej
pisany. To taka przewrotna gra z czytelnikiem, którego wysyła na
wędrówkę, na którą ten musi wybrać się sam, zawierzając podrzucanym
przez Autora śladom i znakom, by ostatecznie stać się jednoosobowym
sądem w mrocznej sprawie.
Miłosierdzie to ostatnia
powieść Jeana Raspaila. Może dlatego też tak bardzo osobista,
metafizyczna, a nawet religijna. Rozciągnięta pomiędzy wstrząsającą
zbrodnią i przejmującą wiarą. Stary Mistrz zdaje się podawać w niej
antidotum, które choć bardzo potrzebne, to, podane bez znieczulenia,
jest bardzo bolesne. Być może nie przypadkiem pierwsza jego dawka trafia
najpierw do czytelnika w Polsce.
Zmieniłem nazwę wsi, która
sześćdziesiąt lat temu stała się sceną tej przerażającej zbrodni, która
wstrząsnęła całą Francją, pogrążając wiernych i katolickich duchownych w
przepaści skonsternowanych rozważań. Zmieniłem też imię tego, który
zamordował, złożył w ofierze, poświęcił. Nazwałem go Jacquesem
Charlbgiem, proboszczem z Bief, i stałem się odpowiedzialny za jego
życie od momentu jego uwięzienia.
Ta książka jest bowiem powieścią. O
ile dobrze sobie przypominam jej początki, to nie zbrodnia mnie do niej
przyprowadziła, ale zamknięcie winnego, młodego księdza, skazanego na
dożywocie i jego sam na sam z Bogiem, dzień po dniu, miesiąc po
miesiącu, rok po roku, w czterech ścianach jego celi.
Kiedy
pisałem pierwsze zdania, minęło dwanaście lat od popełnienia zbrodni i
jedenaście lat od procesu. Sprawa była już od dawna zapomniana, a
imienia skazanego nigdy nie przywoływano. Nikomu nic nie było o nim
wiadomo. Było tak za sprawą swego rodzaju konspiracyjnej ciszy
administracji penitencjarnej i rzymskokatolickiego magisterium, które,
tak jak Bóg, nigdy nie porzuca swoich księży upadłych bez względu na to,
jak bardzo nikczemne byłyby ich czyny.
Byłem więc sam i pozostałem
sam wobec tej książki, tak jak wobec świętego muru, nieprzekraczalnego,
nieosiągalnego, u stóp którego czułem się bezbronny i niegodny: nie
zostaje się przecież Bernanosem tak po prostu...
- Jean Raspail
opis wydawcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz